Muniek i Przyjaciele – koncerty w Gdańsku – 15.11.2018 r. i 29.03.2019 r.

W przeciągu mniej więcej czterech miesięcy dwukrotnie miałem okazję uczestniczyć w Gdańsku w koncertach nowego muzycznego projektu Muńka Staszczyka – Muniek i Przyjaciele. Oba – choć odbywały się w zupełnie innych okolicznościach, o czym za chwilę – wypadły kapitalnie i pokazały, że lider T.Love odnalazł swoje miejsce po zmęczeniu, zapewne i wypaleniu w ramach macierzystego zespołu, tkwiącego już ponad 1.5 roku w stanie przerwy/zawieszenia, a przede wszystkim, że najwyraźniej odnalazł spokój ducha, życiową równowagę, szczęście.

Na pierwszy koncert trafiłem bardzo nieoczekiwanie, słysząc jego zapowiedź podczas… ogłoszeń duszpasterskich w swojej parafii. Oto bowiem Muniek miał swoją obecnością uświetnić X edycję chrześcijańskiej imprezy dedykowanej młodym – Młodzi i Miłość, odbywającą się pod hasłem „Zawsze wolni”, organizowaną przez, jak sądzę prężnie działającą, grupę młodzieżową przy parafii w gdańskiej Letnicy. Wydarzenie zorganizowane było z dużym rozmachem i odbywało się w jednej z hal prestiżowego Amber Expo. Akurat na stadionie naprzeciwko kończył się mecz towarzyski Polska – Czechy i idąc na koncert ulicą Marynarki Polskiej, niemalże sam szedłem w kierunku hali pod prąd wielotysięcznego tłumu, wracającego z meczu. Lepszą symbolikę trudno sobie wyobrazić. Chrześcijaństwo jest kompletnie niemodne – jak rzekł kilkadziesiąt minut później Muniek.

Muniek zaimponował mi odwagą w mówieniu o swojej wierze i poglądach, kiedy w pamiętnym wywiadzie z Rzeczpospolitej z 2013 roku chyba pierwszy raz tak mocno otwarcie, na ogólnopolską skalę, wypowiedział się na te tematy. Od tego czasu pytania o religię padały przy okazji wszystkich większych wywiadów z muzykiem, ale Staszczyk mądrze uciekał od zaszufladkowania i nie robił też z tego tematu wielkiego halo. Wypowiadał się otwarcie, ale i oszczędnie, ogólnikowo, nie odsłaniając się zbyt mocno.

Wiedziałem też, że zdarzało się, że Staszczyk występował w roli gościa / gwiazdy / idola / wzoru / człowieka, który sporo przeżył (niepotrzebne skreślić) na różnych spotkaniach z młodzieżą, gdzie dawał świadectwo swojej wiary i opowiadał o życiowych zakrętach. Jednak mimo wszystko mocno zaskoczyła mnie zapowiedź pojawienia się go jako gościa specjalnego dużego wydarzenia religijnego i byłem niezmiernie ciekaw tego co zobaczę i usłyszę. Jak się potem dowiedziałem, ledwie miesiąc wcześniej Muniek dał koncert na Stadionie Narodowym, w ramach jeszcze większego chrześcijańskiego wydarzenia – Stadionu Młodych, zresztą można ten występ znaleźć chociażby na YouTube.

Muniek na scenie pojawił się na – warto to podkreślić – profesjonalnej, klasycznej rozmiarowo scenie dosyć późno, bo ok. 21.30. Wiele osób opuściło już ogromną salę, łapiąc ostatnie połączenia do okolicznych miejscowości. Najpierw, przez około 40 minut słuchaliśmy rozmowy z nim, prowadzonej przez jednego ze współorganizatorów. Rozmowy, przyznajmy to, chaotycznej, ewidentnie słabo przygotowanej i ze słabą znajomością ze strony prowadzącego twórczości Staszczyka i realiów jego kariery, dotychczasowego życia. Było to dość mocno rażące i za to należy się na pewno organizatorom całości mocny prztyczek. Muniek sprawiał wrażenie nieco spiętego, stremowanego, niezwykle żwawo gestykulował, kręcił się na krześle ale mówił bardzo ciekawie. Tematy były raczej ogólne – o ludziach i o życiu, o współczesnym świecie, znajdowaniu w sobie wolności. Ciekawie opowiadał o swojej młodości, znaczeniu pasji w życiu. Było – jak to u Muńka – swojsko, bez filozofowania, bez zbędnego ekshibicjonizmu, epatowania jakimiś szczegółami, ale przede wszystkim szczerze, prosto z serca i bez wstydu. To było doprawdy imponujące, wymagające olbrzymiej uwagi i zrobiło na mnie spore wrażenie. Chrześcijańska jazda jest najpoważniejszą jaka mnie spotkała w życiu – stwierdził Muniek. I było to bez dwóch zdań szczere, a wszyscy znający twórczość T.Love nie są też tym wszystkim zapewne specjalnie zdziwieni. Muniek podkreślił też, że nie chce być celebrytą katolickim, a na spotkania tego typu przyjmuje zaproszenia, jeśli tylko ma czas i widzi sens. Całość rozmowy bez problemu znajdziecie na YouTube, zainteresowanym mocno polecam.

Po około 40 minutach rozmowy, z paroma pytaniami ze strony publiczności, nadszedł czas na występ. Jak wspomniałem – występ we w pełni profesjonalnych warunkach, przy bardzo dobrym nagłośnieniu. Na scenie do Muńka dołączyli Janek Pęczak, towarzyszący mu od 2007 w T.Love, oraz szerzej do tej pory nieznany Cezariusz Kosman. Obydwaj w czapkach z daszkiem. Muniek przedstawił ich po prostu jako Janka i Cezara, wskazując jako Przyjaciół całą publiczność. Janek zasiadł z akustykiem i harmonijką ustną, dośpiewywał też chórki, Cezar skupił się na graniu na drugim akustyku. I tyle.

Koncert rozpoczął się od Lucy Phere, przy jeszcze mocno, może stremowanym, może próbującym się odnaleźć, Muńku. Lody zostały przełamane, kiedy zaprosił ludzi pod scenę. Całość zorganizowana bowiem była tak, że pierwszy rząd krzeseł znajdował się dobrych kilkanaście metrów od sceny, co z pewnością było dla muzyków dość dziwne. Widać też było, że tak naprawdę niewiele osób kojarzy twórczość lidera T.Love, że to jednak „jazda” trochę innego pokolenia, a i rozglądając się po publiczności miałem spore wątpliwości czy ktokolwiek prócz mnie przyszedł tu wyłącznie posłuchać Muńka.

Choć osób pod sceną było niewiele, może 30, może 50, to atmosfera panowała przednia i wszyscy doskonale się bawili, a muzycy grali tak jakby hala była pełna. Muniek wyraźnie się zrelaksował, a Janek i Cezar sprawiali wrażenie w pełni wyluzowanych i czerpiących dużą radość ze wspólnego grania. Spodziewałem się symbolicznego występu – kilku utworów – tymczasem zespół dał solidny, godzinny koncert, który zakończył się dobrze po 23. Muniek sporo wspominał o osobistych okolicznościach tekstów takich utworów jak Banalny, Bóg, Ścierwo czy wspomniany Lucy Phere. Zabawne było widzieć księży, i młodszych, i starszych bawiących się przy scenie do słów Kinga, na przykład o czerwono-czarnej mafii. Czuć było ze sceny świetną chemię, a aranżacje utworów były doprawdy rewelacyjne, nie było mowy o monotoni, słuchało się tego świetnie i wróciłem w pełni usatysfakcjonowany.

Kiedy zatem dowiedziałem się o koncercie w Starym Maneżu, nie wahałem się ani chwili. Tym razem całość była skupiona tylko i wyłącznie na muzyce.

Koncert znów był siedzący, sala może nie wypełniona po brzegi, ale ludzi sporo. Wygląda na to zatem, że projekt wypalił i Muniek bez T.Love jest w stanie wypełnić sporą salę, co po kiepskich doświadczeniach pierwszej solowej płyty i występach z Jankiem Benedkiem, wcale tak oczywiste nie było. I tu znów ciekawa obserwacja socjologiczna. Do tej pory na koncertach macierzystego zespołu Staszczyka, w których miałem okazję uczestniczyć (a na ostatnim byłem w 2017 r.), zawsze dominowała publiczność studencko – licealna. A tutaj w bardzo wyraźnej przewadze publiczność 35+, która – co wyraźnie potwierdziły moje obserwacje w czasie koncertu – przyszła posłuchać hitów swojej młodości. Nie wiem czy to kwestia specyfiki koncertu, tego, że T.Love zaczęło nagrywać płyty muzycznie inne, dojrzalsze, mniej młodzieżowe i że ładnych kilka lat nie miało wielkiego hitu (choć dla fanów oczywiście takowych na dwóch ostatnich płytach nie brakuje). Swego czasu narzekałem na nieustanne domaganie się na koncertach przez publikę Ajrisz, a tu ludzie chcieli utwory z Old Is Gold, takie jak 2005 czy Ostatni taki sklep! A zatem – publiczność bardziej świadoma, nieprzypadkowa? Ktoś też krzyknął cytatem, domagając się utworu Moja Kobieta: moja kobieta jest jebnięta, co Muniek skomentował tekstem typu: to współczuję.

No to teraz tylko o muzyce.

Maneżowy koncert zaczęli od bardzo udanej własnej wersji All Along The Watchtower Dylana Wieża. Zagrali też i nowe utwory skomponowane w tym składzie (przy herbatce u Janka w kuchni) Artyści muszą i Zabawki. Muzycznie niezłe, szczególnie ten pierwszy bardzo przyjemnie buja i z miejsca zapada w pamięci, choć nieco drażni błahym, jakby niedopracowanym tekstowo refrenem – Ja służę tak społeczeństwu, że mu wcale nie służę/ Ja służę tak społeczeństwu, że nie muszę, kiedy muszę. Hmm, no i do tego to właśnie o tak, o tak, tak… No chciałoby się żeby było lepiej. Nie zabrakło fajnej wersji Apaszem Stasiek był z repertuaru Grzesiuka, który Staszczyk grał lata temu ze Szwagierkolaską, a prawdziwą perełką było wykonanie Kalamburów, utworu do słów słynnego wiersza jednego z ulubionych poetów Muńka – Władysława Broniewskiego. A jak już jesteśmy przy utworach spoza T.Love, oba koncerty zwieńczyły fantastyczne Czasy nadchodzą nowe, z płyty dylan.pl

Znów zwracała uwagę fajna atmosfera i luz na scenie, uśmiechy muzyków. Prym muzyczny nad całością zdaje się wieść skromny Pęczak, który wprowadza do tych utworów sporo ciekawych zagrywek i bardzo fajnie ubarwia całość, tam gdzie trzeba, harmonijką. Jak już wspominałem, utwory są zaaranżowane ciekawie i nie ma tu mówi o ogniskowych uproszczeniach. Cezar zasuwa głównie podkłady i w pełni wyluzowany, sprawia wrażenie zamkniętego w swoich akordach. Przy okazji takiego instrumentarium jest też w pełni okazja, jak chyba nigdy dotąd, wsłuchać się w wokal Muńka. I wypada on doprawdy bardzo, bardzo dobrze. Może wręcz zaskakująco? W tak dobrej formie chyba go jeszcze nie słyszałem.

Największy entuzjazm wzbudziły oczywiście hity, wśród nich IV L.O., Warszawa, Autobusy i tramwaje, Nie nie nie, Wychowanie czy I Love You, ale zaskakujące było to, że utworem, który chyba najbardziej się podobał był Bóg, z chóralnie wyśpiewywanym refrenem. Dla mnie numer 1 to ex-aequo Kalambury i Prawdziwe życie, chyba dobrze podsumowujące obecne poglądy Muńka, ale i idealnie wpasowujące się w konwencję grania jakie uprawia w tej chwili.

Zachwycony przyjęciem publiki Muniek wyznał, że gdyby wiedzieli, że w Gdańsku będzie tak super, to tu nagrali by płytę. No właśnie, będzie płyta koncertowa. Czekam z niecierpliwością. I chętnie wybrałbym się na kolejny koncert.