Ronnie James Dio – Rainbow in the dark. Autobiografia.

Rainbow in the dark. Autobiografia.
Ronnie James Dio, Mick Wall, Wendy Dio
Wydawnictwo Kagra, 2021 (org. 2021)
4.5 out of 6 stars

Miał przepięknie pismo i spisał swoje wspomnienia własnoręcznie, po czym wręczył mi swoje zapiski – pisze we wstępie Wendy- żona i wieloletnia menedżerka Ronniego Jamesa Dio. Artysta nie zdążył dokończyć swojej autobiografii, pokonał go rak żołądka, a to co napisał ukazało się ostatecznie 11 lat po jego śmierci, w formie uzupełnionej przez Wendy oraz zaprzyjaźnionego z małżeństwem i cieszącego się ich dużym zaufaniem Micka Walla, znanego, również i u nas z wielu książkowych biografii, dziennikarza muzycznego. Sam Ronnie zdążył dojść w swojej opowieści do czasów Rainbow, po czym tylko zarysował co powinno być dalej – resztę sklejono na podstawie wypowiedzi czy wywiadów. Widać to i po samej objętości książki, jak i po tym, że mniej więcej w jej połowie kończymy dopiero opowieść o czasach Elf

Zgodnie z wizją autora, opowieść kończy się w roku 1986, kiedy jego własny zespół DIO wystąpił jako główna gwiazda w nowojorskiej Madison Square Garden, na wyprzedanym koncercie dla około 20 000 osób. Było to spełnienie marzeń artysty, dowód wspięcia się na szczyt, co podkreśla cytat przywołany przez Wendy: Jeśli miałby to być ostatni dzień mojego życia, w ogóle bym się tym nie przejmował. Z pewnością wielu czytelników to rozczaruje, kariera DIO trwała bowiem jeszcze kolejne trzy i pół dekady. Ale i tak, zdecydowanie jest co czytać.

Od czasu do czasu są też wtrącenia od samej Wendy, która komentuje pewne wydarzenia i prezentuje je ze swojej perspektywy, czasami dość zaskakującej. Już w jednej z pierwszych wypowiedzi pisze o mężu: Muzyka była dla niego najważniejszą rzeczą na świecie. Po tym najważniejszymi osobami byli jego fani. Następnie może ja, może zwierzęta; nie wiem gdzie było moje miejsce czy przed zwierzętami, czy po zwierzętach, ale to muzyka była zdecydowanie jego życiem.

Znając kulisy tej książki i czytając takie cytaty, z pewnością można mieć obawy o ocenzurowanie autora czy dobór tylko wygodnych faktów. Być może, żeby uciąć te obawy, przepuszczono chociażby fragment, kiedy Ronnie proponując Wendy rolę menedżera, na jej sugestię o zatrudnieniu kogoś innego odpowiada: wolałbym sam ruchać mojego menedżera niż dać się wyruchać przez niego. Wendy przytacza w rewanżu awanturę, w której odpowiedziała mężowi: może gdybyś był większy, grałbyś w większych salach. 

Pewne sprawy osobiste nie są tu jednak wspominane i najwięksi fani od razu znajdą braki. Tradycyjnie pomijanym tematem pozostaje wiek artysty, o którym nie dowiemy się tu wprost. Czytając gdzieś pomiędzy wierszami, wyłapując daty, zwłaszcza w kontekście edukacji, możemy doliczyć się, że urodził się prawdopodobnie w roku 1942. O pierwszej żonie wspomniane jest bodajże jednym zdaniem, nie mówiąc już o synie, którego wspólnie adoptowali. Pewne sprawy są zaledwie wspomniane, jak chociażby to, że muzyk studiował farmację.

Już na okładce widzimy za to, co Ronnie uznaje szczególnie mocno za swoje dziedzictwo. Opowiadając o dzieciństwie mocno podkreśla obserwacje babci, robiącej dziwny gest ręką, szczególnie kiedy przechodzą nieznajomi lub kiedy ktoś zbyt blisko się do niej zbliża. Sporo czytamy o trudnej roli zmierzenia się z publicznością Black Sabbath po przejęciu roli frontmena od uwielbianego Ozzy’ego Osbourne’a i tego jak pomógł w tym właśnie babciny Mano cornuta – gest przekazywany fanom, mający sygnalizować obecność nowego szeryfa w mieście. W końcu podsumowuje: W ciągu kilku lat, ukochany przez moją babcię znak maloik stał się powszechnym widokiem na wszystkich koncertach metalowych; kulturowym wyznacznikiem czegoś specyficznego dla tego doświadczenia: braterstwa i buntu (…). Następnym razem gdy ten gest zobaczysz, pomyśl proszę o mnie.

To książka przede wszystkim o wędrówce na szczyt, która była żmudna, dłuższa i bardziej wyboista niż większości legend początków hard rocka. Opisana z ciekawie oddanymi realiami ówczesnej rzeczywistości czy funkcjonowania muzycznego przemysłu. Na pewno można być zszokowanym, że po odejściu z Rainbow  perspektywy życiowe wokalisty były dosyć kiepskie – nie wiem co byśmy zrobili, gdyby nie skromny spadek, otrzymany znienacka po babci Wendy. Jak czytamy, zarabiał w Rainbow… 150$ tygodniowo, tantiemów nie zobaczył na oczy, a po odejściu z zespołu wspólnie z żoną wynajęli wspólnie dom w Los Angeles, w którym, by dzielić rachunki, mieszkali z około dwunastoma osobami. 

Okazuje się też, że wytwórnia płytowa niespecjalnie wierzyła w Ronniego i jego solowy zespół, mimo wydawać by się mogło jego wielkich wcześniejszych sukcesów. Właściwie wszystkie początkowe kroki w solowej karierze Dio stawiał własnym sumptem i chałupniczymi metodami z żoną – menedżerką, a żeby spełnić swe marzenia konieczne było zastawienie wspólnego domu.

Dowiadujemy się, że swoją muzyczną przygodę Ronnie zaczął od trąbki. A także – co niezwykle ciekawe – że, wzorem angielskich kolegów z branży, również i on uciekał od niezbyt świetlanej przemysłowej przyszłości, w jego przypadku od fabryki gwoździ i siatek ogrodzeniowych, w której pracowali ojciec i dziadek. Możemy zauważyć też, że Wielka Brytania miała szczególne miejsce w sercu muzyka, oddając głos Wendy: Brytyjczycy byli bardziej melodyjni i myślę, że dlatego później chciał mieć brytyjskich muzyków we własnym zespole. Czasem miało się wrażenie, jakby w oprzednim życiu był Brytyjczykiem.

Poznajemy smutne, a szerzej nieznane historie o dwóch wypadkach samochodowych z czasów Ronnie Dio i The Prophets, kiedy drugi z nich zakończył się poważnymi obrażeniami wokalisty i  śmiercią przyjaciela, gitarzysty Nickiego Pantasa.

W końcu, możemy sporo dowiedzieć się o czasach Elf, o których zawsze ciężko było znaleźć wiarygodne materiały, chociażby potwierdzenie tego, że to sam Ronnie jest ucharakteryzowany na szkaradztwo z okładki debiutanckiej płyty. On sam ewidentnie przecenia ten zespolik, zbyt wyolbrzymiając jego dokonania, z perspektywy czasu interesujące wyłącznie jego najbardziej zagorzałych fanów.

Zadowoleni będą fani Rainbow i Black Sabbath, historii o specyficznym stylu bycia i gierek Ritchiego Blackmore’a nie brakuje – był najbardziej nieprzewidywalną, frustrująca, choć oczywiście utalentowaną osobą, z jaką kiedykolwiek pracowałem. Niezwykle ciekawe są kulisy powstania Rainbow, jak i zmian w składzie zespołu między pierwszą, a drugą płytą, czy w końcu same kulisy odejścia Dio z zespołu.

Nieznanym smaczkiem dla wielu będzie też to, że do Black Sabbath, wokalista trafił dzięki temu, że Wendy przyjaźniła się z Sharon Arden (później żoną Ozzy’ego Osbourne’a), a ówczesny zarządzający karierą legend hard rocka z Birmingham, Don Arden, sugerował, żeby zespół nagrał płytę z Dio, ale w trasę ruszył z Ozzym… Gdyby ten skład Black Sabbath był w stanie utrzymać tak dobrą atmosferę, jaka towarzyszyła nam podczas trasy i nagrań albumu Heaven and Hell, moglibyśmy stać się największym zespołem na świecie. – wspomina Ronnie. Kulisy swojego odejścia z zespołu przedstawia skrajnie inaczej, niż chociażby Tony Iommi w swojej książce, którego wersję tu skwitowano w skrócie: jak głosi legenda… Ewidentnie przeżywa też podpisanie go na płycie Live Evil jako Ronnie Dio. Ciekawe, że sam Iommi w swojej książce podsumowując te czasy, pisze: Ronnie stał się apodyktyczny.

Za skórę artyście (a szczególnie Wendy) ewidentnie mocno też zalazł Vivian Campbell, gitarzysta i współautor sukcesu zespołu solowego Dio. Widać, że jego roszczenia, o których głośno w ostatnich latach mówił, zabolały małżeństwo. To ile gitarzysta zarabiał, pojawia się tu z trzykrotnie, różnych wyliczeń i wskazań pomocy wobec niego nie brakuje. W kontrze sam Dio wielokrotnie podkreśla, że nie robił niczego dla pieniędzy, że pieniądze dla niego niewiele znaczą. Oddając głos Wendy, zaczyna ona dość delikatnie:

Ronnie zawsze opiekował się swoim zespołem (…). Mam wszystkie rachunki i dokumenty, żeby udowodnić, jak dobrze Ronnie się nimi zajmował.

by zakończyć dosadnie:

Ujmijmy to w ten sposób, zespół nazywał się DIO. Wszyscy ci inni ludzie byli nieznani. 

Także, dzieje się.

Ale oprócz własnej oceny tego co personalnie działo się w zespołach, w których autor grał, równie dużo tu o samej muzyce – ci którzy szukają w muzycznych biografiach przede wszystkim informacji o kulisach płyt, utworów, będą usatysfakcjonowani.

Styl pisania tej książki jest bardzo… poczciwy. Dio prezentuje się tu jako spokojny, ułożony koleś, który może nie wydaje się w rockowym świecie zagubionym sztywniakiem jak Klaus Meine, ale któremu daleko do ekscesów Blackmore’a, Iommiego, nie wspominając już o Ozzym Osbournie.

Choć zdarzają się i przygody – rozwalenie w wieku 10 lat wespół z kolegą rodzinnego samochodu poprzez wjazd w salon sąsiadów, “wypożyczanie” na weekend samochodów z salonu samochodowego, samodzielne konstruowanie pistoletów, zabawa w “nastoletnią mafię”. Niezwykle zabawny jest wątek związany z Johnnym Dio – szefem mafii w Miami, którego swego czasu Ronnie przedstawił jako swojego wujka, co nie pozostało bez konsekwencji. Są i mniej lub bardziej oczekiwane konfrontacje z policją czy hotelowe akcje.

Twarda okładka, porządny papier, materiał fotograficzny – fotka obok każdego rozdziału plus trochę zdjęć na kredowym papierze.