Megadeth. Nieznana historia powstania legendarnej płyty Rust In Peace.

Megadeth. Nieznana historia powstania legendarnej płyty Rust In Peace.
Dave Mustaine, Joel Selvin
Wydawnictwo SQN, 2021 (org. 2020)
5 out of 6 stars

Rust In Peace to bezsprzecznie jedna z najlepszych płyt w historii thrash metalu. Niezwykle intensywna i finezyjna technicznie, pełna znakomitych riffów, wirtuozerskich solówek, szalonych temp, granych z chirurgiczną precyzją karkołomnych przejść, z niegłupim przesłaniem. Płyta pełna niezwykłej energii i mocy, mimo że gitary wcale nie przytłaczają nas ciężarem, a zachwycają finezją, precyzją, szybkością i zapadającymi w pamięć zagrywkami. Wciąż oszałamiająca, ponad 30 lat od swojej premiery.

Niezmiernie cieszy zatem fakt, że możemy przeczytać wydawnictwo w całości jej poświęcone i to w polskim tłumaczeniu. Zwłaszcza, że po latach popularność tego typu grania znacząco u nas spadła. Nie dziwię się wszakże, że wydawca uwypukla na okładce nazwę Megadeth, oryginalny tytuł traktując jako swoisty dopisek. Ponadto w ramach przyciągnięcia czytelników wyciągnięto i spisano też kilka zdań od Slasha w formie przedmowy (gdzie możemy dowiedzieć się, że tenże wraz ze Stevenem Adlerem uwielbiał album Peace Sells…, a także, że przy okazji wspólnych spotkań w Los Angeles napisał z Mustainem i Ellefsonem kilka numerów), a także parę słów w ramach zachęty od Ozzy’ego Osbourne’a, Alice’a Coopera czy Kerry’ego Kinga.

Spisania historii płyty wespół z Mustainem, podjął się znany amerykański dziennikarz muzyczny, Joel Selvin, w branży od mniej więcej 40 lat.

Jak wyszło? Bardzo dobrze.

Poznajemy historię tego albumu w najdrobniejszych szczegółach. Wielu szczególnie spodoba się rozdział, w którym Mustaine szeroko opowiada o każdym numerze z płyty. Ale to chyba najbardziej oczywista część książki. Fani zawiedzeni nie będą, choć – jak podejrzewam – niektórzy po tej lekturze stwierdzą, że czasem jednak pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć. Jak to bowiem w życiu bywa, rzeczywistość bywa zaskakująca i jakże daleka od naszych wyobrażeń. W idyllicznych wyobrażeniach fanów taka płyta to przecież efekt ciężkiej pracy w studio, niekończących się dyskusji o solówkach, dopracowywania tekstów z przesłaniem. Tymczasem… 

Zapewne z niemałym zakłopotaniem fani Holy Wars czy ogólnie intelektualnych tekstów Dave’a Mustaine przeczytają, jak idol wspomina koncert z Antrim w Irlandii Północnej. Tamże porozmawiał sobie ze sprzedawcą podrabianych koszulek zespołu, gdzie dowiedział się o podziałach katolicko – protestanckich. A później w czasie koncertu, nawiązując do piosenki The Wings, powiedział do zgromadzonych Oddajcie Irlandię Irlandczykom. To dla Sprawy, po chwili zaczynając grać Anarchy In The UK jako Anarchy in Antrim. Co działo się dalej, łatwo sobie wyobrazić. Sam Mustaine rozczulająco opowiada, że z tego jaką gafę popełnił zdał sobie sprawę dopiero następnego dnia rano. 

Tak, to nie jest książka o inteligenckich dysputach na temat ludzkości, grozy zimnej wojny, bezsensu wojen czy wielogodzinnych dyskusjach o dobraniu właściwej solówki…

To głównie opowieść o narkotykowym nałogu dwóch Dave’ów – Mustaine’a i Ellefsona, i próbach wyjścia z niego. O wielokrotnie rozpoczynanych i nieustannie przerywanych odwykach. O heroinie, kokainie, cracku, alkoholu, eksperymentalnych lekach, zastrzykach. O życiu w oczekiwaniu na otrzymywane dwa razy w roku tantiemy za utwory Metalliki, które można było wydać na zaspokojenie swoich mrocznych żądzy… A gdzieś pomiędzy tym wszystkim – jakichś próbach, komponowaniu, szukaniu gitarzysty i perkusisty. Tak, ta płyta powstawała w niebywałym chaosie.

Książka składa się wyłącznie z odpowiednio pogrupowanych w tematyczne wątki, poprowadzonych zgodnie z linią czasu, wypowiedzi osób z zespołu, mających wpływ na powstawanie płyty, czy w różny sposób przy zespole wówczas krążących. Ten zabieg pozwala nam poznać różne, często sprzeczne punkty widzenia, inaczej zapamiętane sytuacje, ale też powoduje, że czyta się to niezwykle wartko. Oczywiście nie brak sytuacji mocno spornych – zwłaszcza w kontekście autorstwa poszczególnych kompozycji czy punktu widzenia na ponowne granie ze sobą po latach. 

Dzięki temu  jest to książka wielowymiarowa, choć na pewno kusiło, wydaje się, że nie ma tu mowy o jakiejkolwiek cenzurze. Mamy wypowiedzi Davida Ellefsona, Chucka Behlera, Marty’ego Friedmana, Micajaha Ryana, Maxa Normana, Mike Clinka i wielu innych.  Zabrakło w zasadzie wyłącznie nieżyjącego Nicka Menzy.

Czytając to wszystko, bez wątpienia, nie sposób nie przywołać refleksji, jak inny był to świat. Jak ważna była  w nim muzyka i jak wielkie zyski czerpały z niej ówczesne wytwórnie płytowe. Będący po trzech płytach, Megadeth, choć był w czołówce swojego gatunku, i miał na koncie album So Far, So Good… So What!, który znalazł się w pierwszej trzydziestce amerykańskiego billboardu, wydawał się z naszej perspektywy zespołem mimo wszystkim spoza mainstreamu.

Z tym większym zdziwieniem możemy czytać, jak wiele wytwórnia płytowa inwestowała w doprowadzenie muzyków do stanu używalności i zagonienia ich do studia celem wydania płyty. 

Czytamy o specjalnie zatrudnianych ludziach (z ciekawymi życiorysami), specjalizujących się w odwykach gwiazd, a nawet o… zatrudnionych opiekunach, którzy mieli nie odstępować Dave’ów na krok, a nawet nieco z nimi pomieszkiwali,  aby Ci nie pogrążyli się w nałogu, a zabrali za nagrywanie płyty. A potem w trasie – luksusowe hotele, wystawne kolacje, podróże w pierwszej klasie…

Spośród masy ciekawostek, o których się dowiadujemy, warto przytoczyć, że zespół zaproponował posadę gitarzysty Dimebagowi Darrellowi. Nie udało się, bo Dimebag powiedział, że dołączy wyłącznie ze swoim bratem, perkusistą Vinniem Paulem. Nie tylko Mustaine jest po latach ciekaw, co z tego by wyszło… Jak się okazuje, poszukiwania gitarzysty szły tak źle, że w akcie desperacji Mustaine zgłosił się do niedawno wyrzuconego z zespołu Chrisa Polanda, który za gotówkę miał zagrać solówki, aby pomóc w przygotowaniu demo. 

Cały rozdział jest poświęcony historii Marty’ego Friedmana, który wspomina, że w momencie gdy starał się o angaż w zespole był bezdomny, mieszkał w opuszczonym mieszkaniu, a żywił się… ryżem i lizakami, które kupował w wielkich paczkach za 69 centów. Wcześniej próbował też złapać angaż u Ozzy’ego Osbourne’a, który dopiero co rozstał się z Jake’m E. Lee. Warto wspomnieć, że Mustaine przyznaje, że poziom gry Marty’ego o przytłoczył i spowodował, że zwątpił w siebie. A sam Friedman zataił przed zespołem poważne problemy z nerwami prawej ręki i to, że lekarze w zasadzie zabronili mu grać na gitarze.

Wesoło było też z pozycją producenta  – Mike Clink był  związany umową z Guns And Roses i produkował Rust In Peace na gorącym krześle, czekając na sygnał rozpoczęcia praca nad Use Your Illusion z GNR. Do tego zespół skrzętnie przed nim ukrywał, że Mustaine jest na odwyku… W którymś momencie producent znika, a robotę przejmują Micajah Ryan i Max Norman. Historie pracy w studio czyta się znakomicie. 

Nie brak nastu mało znanych zdjęć z epoki, jest trochę dygresji, to bowiem nie tylko historia Rust In Peace ale obraz wszystkiego co działo się wokół zespołu przed i po wydaniu płyty. Mustaine opowiada jak poznał swoją żonę, Pam (mamy też okazję wysłuchać jej relacji), poznajemy ciekawe historię wydanych wówczas utworów Go To Hell czy No More Mr Nice Guy, czytamy o trasie promocyjnej płyty (w tym słynnym Clash of The Titans), powstawaniu teledysków, a w końcu nieudanej próby zebrania po latach składu, który nagrał płytę, co czyta się niezwykle smutno. Dowiadujemy się chociażby o tym, że panowie porozumiewali się wówczas przez prawników. Życie dopisało też smutny epilog do historii przyjaźni dwóch Dave’ów.

I tak, po lekturze książki, okazuje się, że dwóch ledwie wówczas kontaktujących, nieustannie podejmujących i zrywających odwyki Dave’ów, bezdomny gitarzysta żywiący się lizakami oraz roadie z poprzedniej trasy, techniczny poprzedniego perkusisty nagrało ten wybitny album.

Niesamowita historia z niezwykłych czasów świetności metalu. Minęły raptem 32 lata, ale w tym czasie zmieniło się niemalże wszystko.

Warto przeczytać, nawet jeśli jesteśmy wielkimi fanami tej płyty i może być to dla nas szokujące zderzenie z naszymi wyobrażeniami.

.